sobota, 10 czerwca 2017

"SZTUBACKIE FIGLE"

 Tytuł magistra, doktora... To nic nie znaczy. Oprócz tego, że ktoś poświęcił czas i energię w proces edukacji, samokształcenia. Jasne, prestiż, pozycja, praca. Te sprawy. Ale... Czyny. To po czynach poznacie człowieka.
Ale o co chodzi? O ten tramwaj co nie chodzi.
A no o to: udałam się dzisiaj (w sumie, to już wczoraj, bo jest dosyć późno) w podróż. Kosztowało mnie to trochę czasu i wysiłku, zwłaszcza, że ze zdrowiem u mnie ostatnio różnie, więc sama podróż była pewnego rodzaju wysiłkiem. Pewnie spytacie: ale jaka to podróż? A no, mianowicie, to głównie do księgarni. Jednej z bardziej znanych jeśli chodzi o nazwę. A wybrałam się po książkę. Jaką? Książkę, na której podstawie powstał serial na Netflixie- "13 reasons why". Tytuł na polski został ucięty o słówko "why" i tak o to w księgarniach, na półkach, stoją sobie książki o tytule "13 powodów".
 Krążyłam trochę po księgarni rozglądając się za nazwami działów i po jakimś czasie kiedy zaczęłam tracić nadzieję, że odnalezienie tej książki będzie misją banalnie prostą, dostrzegłam ją. Stała na półce "Top Młodzieżowe" czy jakoś tak. I właśnie to ma tutaj KLUCZOWE znaczenie.
Pominę wszelakie barwne opisy tego z jaką nabożnością czy podekscytowaniem postanowiłam się zabrać za lekturę książki kiedy w końcu dotarłam do domu. W jeden wieczór przeczytałam praktycznie jej połowę. I tutaj przejdę do sedna. Co mnie uderzyło? Nie tylko narracja (pierwszoosobowa, ale tego można się było domyślić), fokalizacja, sposób przedstawiania wydarzeń czy nawet różnice między serialem a książką (chociaż też są one bardzo widoczne), ale tłumaczenie. Tłumaczenie Aleksandry Góreckiej jak głosiła bodaj pierwsza strona i jakoś tak nawet rzuciło mi się to w oczy, chociaż chyba nigdy wcześniej nie przykładałam wielkiej wagi do autorów tłumaczeń.
Więc o co mi chodzi. Nie tyle o pewnego rodzaju zabiegi, wybrane sposoby tłumaczenia, co o pewną niekonsekwentność. Raz tłumaczka wybiera trzymanie się nazw oryginalnych, tj. imion i nazwisk, miejsc itp., żeby potem złamać tę zasadę i użyć spolszczenia czy też zastosować polską odmianę słów. I tak niekonsekwentność przejawia się w np. raz postać jest nazwana Alex by za chwilę zmienić się w "Aleksa"... Wg mnie należałoby albo wybrać opcję Aleks-Aleksa albo Alex-Alexa... Ale gorsza rzecz dzieje się z Hanną Baker. Przepraszam: z Hannah Baker, bo tutaj tłumaczka postanowiła imienia w ogóle nie odmieniać ani nie spolszczać, w związku z czym dochodzi do rzeczy kuriozalnych. Np. mamy mapę Hannah... Nie mapę Hanny (ja i tak w głowie to imię czytam przez jedno "n", więc użycie imienia Hanna moim zdaniem nie byłoby wcale tragiczne), więc wychodzi jakoby mapa mogła się nazywać Hannah. Co jeszcze pamiętam to brzydkie tłumaczenie zdań gdzie bez problemu mogłam się domyślić jak brzmiały w oryginale (czyli: po angielsku).
 To też swoją drogą. Zdarzają się bardziej trafione fragmenty tekstu, ale niestety, w mojej pamięci utkwiły tylko te tragiczne. Ale już zupełnie (tak, tak, nie zaczyna się zdań od "ale" czy też "a". Bla, bla, bla) ZABIŁY MNIE "sztubackie figle". I teraz wróćmy do działu w jakim książkę znalazłam. Czy fakty już układają się w logiczną całość? Sztubackie. Figle. Sztubackie. Figle. Czy jakikolwiek nastolatek/jakakolwiek nastolatka użyłby/użyłaby takiego określenia?! Uważam się jeszcze za osobę młodą, trochę książek czytałam w swoim życiu, ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek się spotkała z takim określeniem. Musiałam odpalić internet, żeby zrozumieć o co mogło chodzić. A chodzić mogło o "młodzieńcze wygłupy/wybryki" i raczej tak byłabym w stanie to określić. Uważam się jeszcze za osobę dosyć młodą, chociaż może nie jestem już nastolatką i chciałam zwrócić uwagę na to, że nie wydaje mi się, żeby z ust nastolatków padały takie słowa jak, że coś jest "sztubackie"... Chyba, że to jakiś rodzaj nieznanej mi gwary? Napiszcie mi jeśli kiedykolwiek słyszeliście takie określenie z czyichkolwiek ust, a zwłaszcza z ust osoby nastoletniej!
 Tak. To mnie zabiło. Coś we mnie umarło. Tam, w środku. I z całym szacunkiem dla pani tłumacz- to ciężka robota: tłumaczenia, ale po prostu... No nie. Nie. Jeśli targetem jest młodzież to coś tu nie pykło. I jest mi przykro. Przykro, bo serial oglądałam w oryginale- po angielsku- i od jakiegoś czasu zaczynają mnie mierzić polskie tłumaczenia, bo niektóre z nich są tak nietrafione... Niby sens jest zachowany, ale całe powieści potrafią na tym cierpieć przez odarcie ich z pewnego rodzaju klimatu jaki dostarczał oryginał.
To jest tylko moja opinia, możecie się ze mną nie zgodzić. Nie chciałam tutaj cisnąć po tej jednej, konkretnej pani tłumaczce, bo jak mówiłam- zdarzają się fragmenty tekstu dosyć wiernie przetłumaczone. Te "sztubackie figle" to tylko pewnego rodzaju wyjątki, ale nie ukrywam, że burzą one generalny odbiór, lekturę. Puentą niech będzie niejako początek tego postu: dobrego tłumacza poznacie po tłumaczeniach jego. Jeśli znacie jakiś język albo uczycie się np. tego angielskiego to radzę lekturę oryginału. Słuchanie audiobooków też pomaga. Czasami można nie znać jakichś słówek, ale nie zniechęcajcie się. Może właśnie jakieś was zaintrygują, postanowicie sprawdzić ich znaczenie, utkną wam w pamięci i potem się przydadzą? Nawet w formie śmiesznej anegdoty.
I z tego miejsca chciałabym podziękować pani tłumaczce za ubogacenie mojego słownictwa o takie słowo jak "sztubacki" czy "omasta", chociaż te drugie słowo brzmi bardziej znajomo to i tak powiedziałabym, że do popcornu dodano masła (albo oleju?) niż omasty.
 Lekcja przyswojona? Chyba tak.
Do usłyszenia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się opinią, nie gryzę ;D