wtorek, 25 października 2016

Dziewczyna ze złotą parasolką

Czas przeciekał przez palce, ulewnie spływał na ziemię. Dni, jak liście, zmieniały kolor z żywej zieleni poprzez barwy karminu i złota... I więdły.
Był to jeden z takich dni- pełen żółto-złocistych liści. Ludzie zimni i nijacy ogrzewali zmarznięte palce trzymając tekturowe kubeczki ze zbyt szybko stygnącą kawą, z których popijali raz za razem, aż nie zostawało im nic. Pustka, którą zalewali kolejną porcją kawy. 
Wszystko działo się w codziennym pośpiechu, rutynowo.
Ich szare twarze jak zwykle wypowiadały różne trywialne rzeczy.
To się śmieją, innym razem złoszczą. Ich popielate głowy wymyślają teorie skomplikowane. Skomplikowane i głupie, nad którymi później rozwodzą się niestrudzenie.
Wśród tych ludzi przechadzała się pewna dziewczyna. Dziewczyna ze złotą parasolką. Niewiele osób wokół zauważało jej parasolkę, a już zupełnie nikt nie potrafił dostrzec jej prawdziwego koloru. Kto był w stanie ujrzeć parasolkę widział ją jako kruczoczarną, więc nie wartą uwagi. Nad tym, kto zechciał posłuchać dziewczęcia, z ciepłym uśmiechem, otwierała swą złotą parasolkę. Jednak ludzie nie potrafili słuchać. Dziewczyna wielokrotnie próbowała otwierać parasol mimo to, ale ludzie drwili z niej, mówiąc, że jest niespełna rozumu lub odsuwali się od niej zupełnie.
Dziewczę za każdym razem jednak uśmiechało się, przepraszało, zmartwione, i odchodziło szukać błyszczących kasztanków, przebiśniegów, świeżych kwiatów lub smacznych malin. Powoli przestało próbować otwierać swój złocisty parasol. Nosiła go jednak cały czas przy sobie- tak na wszelki wypadek. Stopniowo, jej palce także zaczęły marznąć, a usta zastygły w nieodgadnionym uśmiechu. Parasolka, teraz głęboko schowana na dnie jej torebki, straciła na intensywności swego koloru i nawet samemu dziewczęciu zaczęło się zdawać, że była popielata. Bez parasola udało jej się w końcu rozmawiać z innymi. Teraz i ona popijała gorzką kawę i rozmawiała o trywialnych rzeczach. Tylko... Czy to było to czego chciała?