sobota, 24 czerwca 2017

Świat jest smutnym miejscem

 ...Jak głosi tytuł. Naprawdę tak jest i nie wiem dlaczego o porze takiej jak ta i kiedy jestem naprawdę bardzo zmęczona na różnych poziomach (fizycznie, psychicznie, zmęczona myślami, zmęczona ludźmi, zmęczona sobą) mój mózg stara się pracować na najwyższych obrotach by mi o tym przypomnieć, a przy okazji odkryć czy też przypomnieć sobie o różnych smutnych prawdach.
 Świat jest smutnym miejscem. Smutna jest ludzka obojętność. Na życie, na ból, na cierpienie, krzywdę innych ludzi. Bo dla wielu ważny jest tylko czubek ich nosa i żeby im było dobrze. Konsumpcjonizm. Bardzo mnie dzisiaj zasmuciła rozmowa ze znajomym. Ostatnio ogromnie mnie poruszył problem dziecięcego niewolnictwa w Afryce, na plantacjach kakao. Znajomy podłapał temat i zarzucił mi hipokryzję. Że w takim razie jak mnie to tak bardzo smuci to nie powinnam używać kosmetyków, nosić ubrań jakie noszę (bo są produkowane za grosze np. w Indiach), zabawki to te zło, bo produkują je dzieci. Na co ja odparłam, że tak, to jest okropne. Okropne jest to, że ludzie pracują w tragicznych warunkach i dostają za to grosze. To wszystko jest jednym wielkim mechanizmem, który bardzo ciężko naprawić, zatrzymać przez konsumpcjonizm i właśnie takie ludzkie podejście. Że "co mnie to obchodzi?", "trudno, nic na to nie poradzę" i przejście z ty wszystkim do porządku dziennego. Oczywiście, znajomy nie dał mi rozwinąć myśli. A mnie to boli. Boli mnie bezradność, że praktycznie nic nie mogę zrobić, że czasami nawet nie mogę sobie pozwolić na pomoc. Nie dlatego, że nie chcę. Dlatego, że nie mogę... Ale wracając do dzieci w Afryce: strasznie mnie to boli. Bo te dzieci są porywane, pracują jako niewolnicy, nie dostają żadnej zapłaty za pracę. NIC. Może coś do przekąszenia i popicia, żeby ta darmowa siła robocza nie padła. Myślałam, że już tutaj o tym pisałam, ale widocznie zapomniałam. Dla zainteresowanych: wpiszcie w Google "dziecięce niewolnictwo", bo to było hasło po jakim natrafiłam na ten problem. I to dotyczący takich marek jak Nestle czy ta przepyszna czekolada Milka. Czy to Mars czy Kit Kat to po odkryciu ciemnej strony czekolady ta nie Fair Trade już zawsze będzie jakaś taka gorzka...
Ale wracając do znajomego, jeszcze bardziej bolesną rzeczą była dla mnie jego postawa, która odzwierciedla myślenie wielu innych ludzi. On już od 10 lat wiedział o problemie. Przeszedł z tym do porządku dziennego. O ile w ogóle go to kiedyś zszokowało. I co mnie boli to to, że tak mało ludzi obchodzi drugi człowiek.
 Co jeszcze zaprząta moją głowę to właśnie myśli, analizowanie. Po przeczytaniu tekstu piosenki (BTS- Stigma) jakoś tak uruchomiło mi się twórcze myślenie. Nie chce mi się już przytaczać całej interpretacji tej piosenki (V nie zdradził o co w niej chodzi, więc pozostają tylko domysły, ale wg mnie mogłoby np. chodzić o żal za wyrządzoną komuś krzywdę), ale to wszystko jakoś sprawiło, że zaczęłam myśleć o stygmatach. Konkretniej o tym jak ludzie myślący w inny sposób są stygmatyzowani i okraszani łatką "dziwacy". Jak ludzie wrażliwi są złośliwie nazywani "przewrażliwionymi", przejmujący się "dramatyzującymi". Jak niezrozumienie człowieka przez człowieka nakłada, odznacza na nim piętno. Co znowu sprowadza się do stwierdzenia jakim to świat jest okrutnym miejscem. A może właśnie to ludzie są okrutni? I to ludzie są smutnymi, żałosnymi w pewien sposób stworzeniami?
 I wracając jeszcze na chwilkę do analizy i interpretacji tekstu piosenki: boli mnie powierzchowność. W sensie kiedy ludzie patrzą na coś, czytają i rzucają pierwsze co im przyjdzie do głowy. Ja raczej staram się szukać czegoś głębiej, pod powierzchnią pierwszych skojarzeń i nie zadawala mnie pierwsze, dosadne skojarzenie kiedy coś ma potencjał i kryje w sobie jakąś tajemnicę.
 Jestem już bardzo śpiąca i zmęczona i czuję, że tekst mi się rozleci jeśli jeszcze będę próbowała coś pisać.
Wnioski, refleksje wysnujcie sami.
Na koniec uraczę was jeszcze jedną, swoją dzisiejszą, rozkminą:

Najbardziej frustrujące pytania to takie, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi.


sobota, 10 czerwca 2017

"SZTUBACKIE FIGLE"

 Tytuł magistra, doktora... To nic nie znaczy. Oprócz tego, że ktoś poświęcił czas i energię w proces edukacji, samokształcenia. Jasne, prestiż, pozycja, praca. Te sprawy. Ale... Czyny. To po czynach poznacie człowieka.
Ale o co chodzi? O ten tramwaj co nie chodzi.
A no o to: udałam się dzisiaj (w sumie, to już wczoraj, bo jest dosyć późno) w podróż. Kosztowało mnie to trochę czasu i wysiłku, zwłaszcza, że ze zdrowiem u mnie ostatnio różnie, więc sama podróż była pewnego rodzaju wysiłkiem. Pewnie spytacie: ale jaka to podróż? A no, mianowicie, to głównie do księgarni. Jednej z bardziej znanych jeśli chodzi o nazwę. A wybrałam się po książkę. Jaką? Książkę, na której podstawie powstał serial na Netflixie- "13 reasons why". Tytuł na polski został ucięty o słówko "why" i tak o to w księgarniach, na półkach, stoją sobie książki o tytule "13 powodów".
 Krążyłam trochę po księgarni rozglądając się za nazwami działów i po jakimś czasie kiedy zaczęłam tracić nadzieję, że odnalezienie tej książki będzie misją banalnie prostą, dostrzegłam ją. Stała na półce "Top Młodzieżowe" czy jakoś tak. I właśnie to ma tutaj KLUCZOWE znaczenie.
Pominę wszelakie barwne opisy tego z jaką nabożnością czy podekscytowaniem postanowiłam się zabrać za lekturę książki kiedy w końcu dotarłam do domu. W jeden wieczór przeczytałam praktycznie jej połowę. I tutaj przejdę do sedna. Co mnie uderzyło? Nie tylko narracja (pierwszoosobowa, ale tego można się było domyślić), fokalizacja, sposób przedstawiania wydarzeń czy nawet różnice między serialem a książką (chociaż też są one bardzo widoczne), ale tłumaczenie. Tłumaczenie Aleksandry Góreckiej jak głosiła bodaj pierwsza strona i jakoś tak nawet rzuciło mi się to w oczy, chociaż chyba nigdy wcześniej nie przykładałam wielkiej wagi do autorów tłumaczeń.
Więc o co mi chodzi. Nie tyle o pewnego rodzaju zabiegi, wybrane sposoby tłumaczenia, co o pewną niekonsekwentność. Raz tłumaczka wybiera trzymanie się nazw oryginalnych, tj. imion i nazwisk, miejsc itp., żeby potem złamać tę zasadę i użyć spolszczenia czy też zastosować polską odmianę słów. I tak niekonsekwentność przejawia się w np. raz postać jest nazwana Alex by za chwilę zmienić się w "Aleksa"... Wg mnie należałoby albo wybrać opcję Aleks-Aleksa albo Alex-Alexa... Ale gorsza rzecz dzieje się z Hanną Baker. Przepraszam: z Hannah Baker, bo tutaj tłumaczka postanowiła imienia w ogóle nie odmieniać ani nie spolszczać, w związku z czym dochodzi do rzeczy kuriozalnych. Np. mamy mapę Hannah... Nie mapę Hanny (ja i tak w głowie to imię czytam przez jedno "n", więc użycie imienia Hanna moim zdaniem nie byłoby wcale tragiczne), więc wychodzi jakoby mapa mogła się nazywać Hannah. Co jeszcze pamiętam to brzydkie tłumaczenie zdań gdzie bez problemu mogłam się domyślić jak brzmiały w oryginale (czyli: po angielsku).
 To też swoją drogą. Zdarzają się bardziej trafione fragmenty tekstu, ale niestety, w mojej pamięci utkwiły tylko te tragiczne. Ale już zupełnie (tak, tak, nie zaczyna się zdań od "ale" czy też "a". Bla, bla, bla) ZABIŁY MNIE "sztubackie figle". I teraz wróćmy do działu w jakim książkę znalazłam. Czy fakty już układają się w logiczną całość? Sztubackie. Figle. Sztubackie. Figle. Czy jakikolwiek nastolatek/jakakolwiek nastolatka użyłby/użyłaby takiego określenia?! Uważam się jeszcze za osobę młodą, trochę książek czytałam w swoim życiu, ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek się spotkała z takim określeniem. Musiałam odpalić internet, żeby zrozumieć o co mogło chodzić. A chodzić mogło o "młodzieńcze wygłupy/wybryki" i raczej tak byłabym w stanie to określić. Uważam się jeszcze za osobę dosyć młodą, chociaż może nie jestem już nastolatką i chciałam zwrócić uwagę na to, że nie wydaje mi się, żeby z ust nastolatków padały takie słowa jak, że coś jest "sztubackie"... Chyba, że to jakiś rodzaj nieznanej mi gwary? Napiszcie mi jeśli kiedykolwiek słyszeliście takie określenie z czyichkolwiek ust, a zwłaszcza z ust osoby nastoletniej!
 Tak. To mnie zabiło. Coś we mnie umarło. Tam, w środku. I z całym szacunkiem dla pani tłumacz- to ciężka robota: tłumaczenia, ale po prostu... No nie. Nie. Jeśli targetem jest młodzież to coś tu nie pykło. I jest mi przykro. Przykro, bo serial oglądałam w oryginale- po angielsku- i od jakiegoś czasu zaczynają mnie mierzić polskie tłumaczenia, bo niektóre z nich są tak nietrafione... Niby sens jest zachowany, ale całe powieści potrafią na tym cierpieć przez odarcie ich z pewnego rodzaju klimatu jaki dostarczał oryginał.
To jest tylko moja opinia, możecie się ze mną nie zgodzić. Nie chciałam tutaj cisnąć po tej jednej, konkretnej pani tłumaczce, bo jak mówiłam- zdarzają się fragmenty tekstu dosyć wiernie przetłumaczone. Te "sztubackie figle" to tylko pewnego rodzaju wyjątki, ale nie ukrywam, że burzą one generalny odbiór, lekturę. Puentą niech będzie niejako początek tego postu: dobrego tłumacza poznacie po tłumaczeniach jego. Jeśli znacie jakiś język albo uczycie się np. tego angielskiego to radzę lekturę oryginału. Słuchanie audiobooków też pomaga. Czasami można nie znać jakichś słówek, ale nie zniechęcajcie się. Może właśnie jakieś was zaintrygują, postanowicie sprawdzić ich znaczenie, utkną wam w pamięci i potem się przydadzą? Nawet w formie śmiesznej anegdoty.
I z tego miejsca chciałabym podziękować pani tłumaczce za ubogacenie mojego słownictwa o takie słowo jak "sztubacki" czy "omasta", chociaż te drugie słowo brzmi bardziej znajomo to i tak powiedziałabym, że do popcornu dodano masła (albo oleju?) niż omasty.
 Lekcja przyswojona? Chyba tak.
Do usłyszenia.